Wszystko zaczęło się od niewinnej wiadomości, wysłanej w lutym przez internet: jedź na IJK! I wyszukiwanie informacji w tej ogólnoświatowej sieci – kiedy, gdzie będzie odbywał się kongres, ile trwa, ile kosztuje… Jedź na IJK! – na szczęście znalazł się ktoś, kto wytłumaczył mi, że to nie tylko zachęta, ale i ułatwienie, konkurs, w którym chętnie wzięłam udział.
Mogę śmiało powiedzieć, że szybka reakcja zespołu organizacyjnego, który niemal natychmiast znalazł mi zadania do wypełnienia podczas kongresu – uniemożliwiła mi wycofanie się: w pracy nie miałam już dni urlopowych, w czasie wakacji powinnam pisać pracę magisterską… Ale mam prowadzić gufujo, sesję marzeń, napisać raport! I zaczęła się niesamowita przygoda z moim pierwszym, a dla świata 69, IJK w Izraelu.
Kibuc Affikim, centrum Nazaretu, wreszcie obrzeże tegoż – na szczęście dzięki pomocy gospodarzy nikt nie musiał przesadnie się martwić dotarciem na miejsce IJK. Podczas przedkongresowej wycieczki wszyscy trzymaliśmy kciuki za dziewczyny z Wietnamu, a gdy nawet mimo poważnych problemów z ambasadą, wszystkim udało się znaleźć na miejscu – radość nie miała granic. 19.08.2013 wszystkich 80 uczestników przywitali gospodarze: Oded, Eran, Dror, Sergeo, pełniąca obowiązki gospodyni Karina z Polski, muzyka lokalnego artysty pomogła uczestnikom poprzedzającej kongres kilkudniowej wycieczki wspomnieć klimat arabskiej dzielnicy Hajfy, ciepło plaży Tel Awiwu czy kolory straganów przy Via Dolorosa w Jeruzalem; przybyłym prosto na kongres dawała przedsmak Izraelskiego klimatu i obietnicę czegoś nowego. Rozmarzeni, trafiliśmy pod opiekuńcze skrzydła Dorotki, Tiny, Łukasza, którzy postarali się, byśmy poznali nie tylko Izrael, ale i siebie nawzajem. Otworzone późnym wieczorem trinkejo i skryte pod oliwnymi drzewami gufujo – Tali i moje – miały odmierzać dość dowolnym rytmem wszystkie nadchodzące, ciepłe noce.
Śniadanie – obiad – kolacja, składające się z wielu warzyw i tradycyjnych potraw, wyznaczały czas zajęć porannych i popołudniowych spotkań TEJO. Tyle nauki! Kurs dla początkujących, drugi dla tych, którym mimo doświadczenia, wciąż brakuje obycia z „ig” i „iĝ”; lekcje Mirindy i Klery o tym, jak prowadzić zajęcia; wykłady o historii i teraźniejszości, a nawet przyszłości kraju, w którym byliśmy… ale też takie ciekawostki jak pluramemo – i niezapomniana dyskusja o tym, dlaczego ludzie komplikują sobie życie związkami monogamicznymi, stałymi, dlaczego poligamicznymi. Aby zapobiec niektórym komplikacjom pojawił się wtedy wolontariusz Quentin z dobrą wiadomością: TEJO PROTEKTAS VIN! wypisaną na nieprzypadkowych upominkach.Poobiednie posiedzenia zarządu TEJO, członków komitetów i zastępców, obfitujące w gorące dyskusje mimo upalnego klimatu są najlepszą drogą do poznania i zaangażowania się w działania organizacji. Czytając ten tekst dowiesz się, co działo się na kongresie, ale nie poczujesz tej wspólnoty i nagłej chęci, by włączyć się w ten ruch. Podobnie z TEJO – czytając raporty, publikowane rzetelnie na stronie można poznać działania i plany, ale dopiero spotkania, dyskusje, głosowania i nawet sprzeczki – naprawdę zbliżają.
Nawet w tak dobrym towarzystwie i przy takim natłoku zajęć trudno usiedzieć w miejscu, gdy dookoła ma się Izrael, Ziemię Świętą, kolebkę kultur i religii. Organizatorzy zadbali o to, by w czasie kongresu, podobnie jak przed i po nim, pokazać nam różne oblicza tej ziemi: poznaliśmy kulturę i tradycyjne tańce czerkesów, druzów, odwiedzaliśmy nazaretańskie kościoły, cerkiew, meczet, synagogę, w sobotę spacerowaliśmy uliczkami opustoszałego z okazji szabatu Safedu, pływaliśmy w Jordanie. Wieczorami aż nie chciało się wierzyć, skąd w nas ta energia pozwalająca po pełnym wrażeń dniu nadal skakać i tańczyć w rytm labamby. Może z herbaty parzonej z wyselekcjonowanych przez Tali ziół, wypitej w gufujo?Minęło wiele dni od powrotu do codzienności, ale sądzę, że nie tylko ja wciąż słyszę głos Michaela Borysa, ogłaszający, że wilkołaki zabiły w nocy kolejną osobę (spokojnie, to tylko gra, którą Michael prowadził), szum Jordanu, gitarę Odeda i zupełnie chaotyczne śpiewy o porządku w słowniku; sądzę, że wiele osób rozrzuconych po świecie ma pod powiekami obrazy roztańczonych z Czerkiesami esperantystów, twarze zasłuchanych w wykładzie uczestników, tradycyjne stroje Wietnamek, słomiane kapelusze przyszłorocznych gospodarzy – Brazylijczyków. I jestem pewna, że nie tylko ja, pokazując znajomym zdjęcia, opowiadając o tej niezwykłej wycieczce, wplatam w opowieść zdanie: Jedź na IJK!
Tekst i zdjęcia: Anna Maria Koniecpolska-Lachowska (zwyciężczyni konkursu TEJO: Jedź na IJK)